26 kwiecień W wybuchową rocznicę
– Czy w Czarnobylu jest strasznie?
– Ależ skąd! Wszyscy tam chodzą rozpromienieni!
Miałem niecały roczek, gdy usłyszał o nim świat. Wcześniej był jednym z kilkuset reaktorów jądrowych na świecie i miasteczkiem, jak każde inne. Właściwie dalej jest miasteczkiem, mieszka tu ok. 2000 osób.W nagrodę, że o nim usłyszeliśmy, wszystkie dzieci dostały płyn Lugola – roztwór wodny jodu. Jod jest dobry na wszystko, można nim odkażać rany, wodę i tarczycę, żeby nie urosła za dużo od promieniowania.
Внимание, внимание!
Nagranie komunikatu z miejskiego radiowęzła – 27 kwietnia 1986 roku, godz. 13:10:
Tam na polu orze traktor,
obok pali się reaktor.
Jakby Szwedzi znać nie dali,
nadal byśmy tak orali.
Nikt nie mieszka za to w Prypeci, choć było to miasto ładne i prawie cztery razy większe niż sam Czarnobyl. Nie ma nawet jednego z 50 tysięcy mieszkańców, którzy szybciutko, w jedno popołudnie opuścili “na kilka dni” swoje domy. Są za to źli mutanci i zombie, przynajmniej jeśli czerpać wiedzę z gier komputerowych i amerykańskich filmów.
Czarnobyl jest stary, liczy sobie dobrze ponad 800 lat, a Prypeć młodziutka – i jej dość burzliwa historia zaraz się skończy. Mądrzy radzieccy decydenci nazwali elektrownię od istniejącego już Czarnobyla, a potem zbudowali tuż koło niej duże miasto, które nazwę wzięło od rzeki, chłodzącej atomowe reaktory i nogi okolicznych mieszkańców w parne dni.
Wokół elektrowni wyznaczono Zonę, czyli teren zamknięty. Z grubsza 30 kilometrów w każdą stronę. Można to było nazwać jakoś inaczej, jakimś “terytorium specjalnym”, albo “terenem wydzielonym”, ale nie. Zona wykluczenia to twór jakby żywcem wzięty z kultowej powieści braci Strugackich, Piknik na skraju drogi. Kto wie, może był to zabieg marketingowy Ukraińców? W każdym razie doszło do tego, że fikcyjny świat z powieści (w którym na Ziemię przybywają kosmici) stopił się z przyziemną rzeczywistością, chociaż tak naprawdę obie Zony są sobie właściwie przeciwstawne. Wspólni są właściwie tylko stalkerzy, czyli ludzie nielegalnie wizytujący zonę.
Ale przecież można zrobić to po Bożemu, dorzucając się co nieco do budżetu państwa prowadzącego wojnę na wschodnich granicach. Wycieczka kosztuje od kilkudziesięciu do kilkuset dolarów – w zależności od czasu trwania i przewidzianych atrakcji. My wybraliśmy opcję z noclegiem w Czarnobylu.
Ukrainka na bazarze sprzedaje wielkie czerwone jabłka:
– Kupujcie ludzie jabłuszka! Czarnobylskie jabłuszka sprzedaję!
Ktoś jej radzi:
Kobito, nie gadaj, że to czarnobylskie, bo nikt nie kupi!
– Jeszcze jak kupują! Jeden dla teściowej, drugi dla szefa…
Tak naprawdę miasteczko Czarnobyl jest dość… żywe. Fakt, że połowa domów jest zarośnięta, zapadnięta, wciśnięta gdzieś między podejrzanie bujną roślinność, ale druga połowa nieźle się trzyma. To oczywiście porządne, sowieckie bloki. Mieszkają w nich strażacy, pracownicy elektrowni (sic!), ekipa budująca sarkofag, w sumie ok. 2000 ludzi. Nikt nie żyje tu na stałe, nie sprowadza się dzieci, nie ma szkół i przedszkoli, ale nie można powiedzieć, że to miasto – widmo. Noc spędzamy w hotelu, całkiem przytulnym według standardów schyłkowego ZSRR.
Długo zastanawialiśmy się nad wyborem filmu na wieczór. Wybór jest przeogromny – od Szklanej Pułapki 5, gdzie Bruce Willis robi rozwałkę w miejscu wyjątkowo słabo udającym Prypeć, przez porządny radziecki “Rozpad” z 1990, po współczesne seriale, typu “Motylki” (miłość z katastrofą w tle) lub “Strefa zamknięta” (sensacja z zoną w tle). Do tego oczywiście dziesiątki dokumentów, w tym w ostatnich latach coraz więcej przyrodniczych. Wybór mógł być jednak właściwie tylko jeden – tytuł “Reaktor strachu” (ang. “Chernobyl Diaries”) nie pozostawia złudzeń, że będziemy mieli do czynienia z czymś bardzo złym. Ale uwierz mi, drogi Czytelniku, że zupełnie inaczej ogląda się głupi horror w przytulnym mieszkaniu, a inaczej będąc jedynymi gośćmi w sowieckim hotelu, który ma piękny widok na las, który jeszcze 30 lat temu był drugą połową miasta. I choć byliśmy już tego dnia w Prypeci, choć nie spotkaliśmy żadnych mutantów, to jednak paląc papierosa w przerwie człowiek czuje się nieswojo. Latarnie nie świecą, chyba specjalnie tylko na naszej ulicy. Od lasu wieje chłodem i mrokiem. Widać tam jeszcze chaty, ale nikt jakoś nie ma ochoty się tam zagłębiać. Szybko wracamy do hotelu, żeby pośmiać się z głupich Amerykanów. I tak wszyscy zginą.
Doznania można jeszcze wzmocnić przy pomocy piwa “Sławutycz”. To jednocześnie nazwa miasta, które w dwa lata wybudowano dla wysiedleńców z zony.
A gdy otworzył pieczęć siódmą,
zapanowała w niebie cisza jakby na pół godziny.
I ujrzałem siedmiu aniołów,
którzy stoją przed Bogiem, a dano im siedem trąb.
Trzeci anioł zatrąbił:
i spadła z nieba wielka gwiazda, płonąca jak pochodnia,
a spadła na trzecią część rzek i na źródła wód.
A imię gwiazdy zowie się Piołun.
I trzecia część wód stała się piołunem,
i wielu ludzi pomarło od wód, bo stały się gorzkie.Apokalipsa Św Jana, 10-12:
„Piołun to po ukraińsku Czarnobyl. W słowach dany był nam znak, ale człowiek jest zabiegany, próżny i mały.”
To nie ja jestem taki mądry, znalazłem to u zeszłorocznej noblistki, Swietłany Aleksiejewicz. W Wikipedii znalazłem natomiast że pospolity na tych terenach piołun (stąd nazwa Czarnobyl) ma właściwości lecznicze , pomaga w walce z pasożytami układu pokarmowego i przerywaniu ciąży. Co jeszcze ważniejsze, robi się z niego absynt – i mogę się założyć, że trudniła się tym spora część statecznych pracowników naukowych elektrowni.
Rośliny mają się zupełnie dobrze, a jeszcze lepiej zwierzęta. Gdy ludzie zostali ewakuowani z Zony, zostawili mnóstwo jedzenia, które stało się pokarmem dla gryzoni. Myszy i szczury rozmnożyły się wkrótce do apokaliptycznych rozmiarów ( z 20–30 sztuk do 2,5 tysiąca na hektar), ale zaraz z odsieczą przywędrowały drapieżniki. Do strefy czarnobylskiej ściągały lisy, łasice, sowy błotne, błotniaki stawowe, pustułki i sokoły. Jednak nawet one nie zdołały wytępić wszystkich gryzoni. Myszy tymczasem wyjadły wszystkie pozostawione przez człowieka zapasy i jesienią 1988 roku zaczęły masowo zdychać. To z kolei przyciągnęło zawsze szukających okazji padlinożerców. Tak zaczęła się historia największego, w dodatku nieoficjalnego rezerwatu przyrody w Europie. Dziś ekosystem reguluje się sam, mamy tu sporo wilków, jelenie, łosie, pojawiły się nawet niewidziane od kilkuset lat niedźwiedzie. Człowiek dorzucił do tego jeszcze Żubry i konie Przewalskiego, dla których te tereny są jedynymi, gdzie występują na wolności. Podobno nie ma odchyleń od normy (mutacji), choć trzeba przyznać, że tutejsze zwierzęta są rzadko badane.
Modlitwa likwidatora:
Boże, skoro uczyniłeś tak, że nie mogę, to spraw jeszcze, żebym nie chciał.
Ale my nie spotykamy żadnych zwierząt. Nie spotykamy też ludzi, choć to raczej rzadka sytuacja. Miasto Prypeć to mekka wszystkich miłośników urban exploringu, opuszczonych miejsc, horrorów, generalnie postapokaliptycznych klimatów. Wielu turystów chce zobaczyć je po prostu z czystej ciekawości. Mieliśmy szczęście być tam tuż po rewolucji w Kijowie, gdy ruch turystyczny na kilka miesięcy niemal zupełnie zamarł. Jest taniej, ciszej, spokojniej. Miasto znika w oczach. NIe chodzi tu o zasłaniające widok drzewa, które na archiwalnych zdjęciach są zaledwie małymi krzaczkami między dużymi, schludnymi blokami. Nie chodzi o złomiarzy, którzy ewidentnie trzymają się z dala od tego miejsca – niejeden nasz “fachowiec” znalazłby tu swoją ziemię obiecaną! Niekonserwowane budynki zaczynają się z wolna zapadać. Parę miesięcy przed naszym przybyciem zawaliło się skrzydło szkoły średniej. Parkiet na sali gimnastycznej w szkole sportowej to prawdziwe pole minowe. Najgorzej było w kinie w domu kultury “Energetyk”. Jak zwykle pchałem się z aparatem tam, gdzie nie trzeba i zapadłem się nagle po pas w zgniłą posadzkę. Nie stanowi to wielkiego zagrożenia, bo promieniowanie w Prypeci jest mniejsze niż w Warszawie, a jedynie poszczególne miejsca, wskazywane pieczołowicie przez przewodnika, mają wyraźnie podwyższony poziom radiacji. W końcu trzeba przywieźć zdjęcie z wariującym licznikiem geigera. Ukraińcy poburkują, że wkrótce będą rozbierać Prypeć, zanim zawali się któryś z wieżowców z turystami w środku.
- Panie przewodniku, możemy wejść na dach wieżowca?
- Według przepisów to zabronione!
- To niech Pan nie patrzy!
Tak to na razie wygląda, ale wydaje się kwestią czasu, aż ktoś rozsądny zamuruje wejścia do budynków. Rozbiórka kosztowałaby kolosalne pieniądze, a te Ukraina musi wydawać na wojnę. Póki co Zachód zafundował za miliard euro piękny, nowy sarkofag, który w zeszłym roku został wreszcie nasunięty na poprzednią, nieszczelną osłonę uszkodzonego reaktora. Ma wytrzymać sto lat. Najbardziej skażone tereny mają być radioaktywne jeszcze setki, może tysiące lat. Raczej nie doczekamy czasów, gdy znowu zamieszkają tu ludzie, za to na pewno doczekamy końca ery turystyki w zonie – albo zostanie zakazana, albo nie będzie już czego zwiedzać. Śpieszmy się oglądać Prypeć, tak szybko odchodzi.
PS, lub, jak kto woli, FAQ
czyli najczęściej zadawane pytania:
- Czy w Czarnobylu jest niebezpiecznie? Czy grozi nam promieniowanie?
Z grubsza rzecz biorąc, nieszczególnie. Mówiąc „Czarnobylu” mamy na myśli zapewne miasto widmo Prypeć. Poziom skażenia jest tam minimalny, a promieniowanie mniejsze niż w Warszawie (promieniowanie jest zjawiskiem naturalnym i występuje wszędzie na świecie w różnym natężeniu). Są wprawdzie miejsca, w których licznik geigera gwałtownie skacze, ale trzeba wiedzieć, gdzie je znaleźć i przyłożyć tam urządzenie. Generalnie miasto po solidnym oczyszczeniu nadawałoby się do życia, gdyby oczywiście nie zniszczona infrastruktura. Dziś zasadniczo przyjmuje się, że ewakuacja na stałe wszystkich mieszkańców była błędem i przyniosła więcej szkody niż pożytku. Wielu byłych mieszkańców zony uskarża się na symptomy choroby popromiennej, których w rzeczywistości nie mają – to wynik traumy związanej z całą sytuacją. Japończycy podchodzą do tematu inaczej i sukcesywnie zmniejszają zasięg wysiedlonej zony wokół elektrowni w Fukuszimie (choć sama Fukuszima wciąż jest i pewnie jeszcze dugo będzie opuszczona.
Jeżeli chodzi o niebezpieczeństwa, to bardziej powinniśmy się obawiać stanu technicznego budynków.
2. Ilu ludzi zginęło na skutek katastrofy.
Nie podejmuję się być autorytetem w tym temacie. Ilu ekspertów, tyle danych o ofiarach. Pewne jest że bezpośrednio na skutek promieniowania zmarli strażacy, którzy gasili pożar w elektrowni, ale i tu liczba waha się między 28 a 33. Możemy założyć, że około tysiąca osób, głównie ratowników i pracowników elektrowni otrzymało duże dawki promieniowania, co mogło przyczynić się do poważnych chorób i przedwczesnych śmierci. Po katastrofie wysiedlono natomiast aż. 300 tys. osób.
3. Czy w zonie są zmutowane zwierzęta i rośliny?
Nie. Na początku niektóre rośliny wykazywały tzw. gigantyzm, ale sytuacja szybko się unormowała. Tzw. Czerwony Las obumarł zupełnie na skutek promieniowania (i zrobił się rudy), potem go zakopali, a na jego miejscu wyrósł nowy las. Wygląda normalnie, ale promieniuje jak diabli. W kościach zwierząt wprawdzie stwierdzono duże stężenie pierwiastków radioaktywnych, ale wygląda na to, że nie ma to szczególnego wpływu na ich funkcjonowanie. Miejscowe wilki i niedźwiedzie nie są również bardziej agresywne, niż ich bracia z nieskażonych terenów.
Więcej depresyjnych fot z Czarnobyla TUTAJ.
* Wszystkie dowcipy pochodzą z książki „Czarnobylska Modlitwa” Swietłany Aleksiejewicz. Również ta złota myśl, którą można by włożyć w usta jakiemuś likwidatorowi skutków wybuchu:
Gwiżdżę na promieniowanie, bo ruskiemu zawsze stanie!
A tu trochę archiwalnych fot z czasów świetności Prypeci:
Drzew jakby mniej…
Hotel „Polesie”
Główny plac miasta
Dekontaminacja (odkażanie) samochodów.
Jakub
Posted at 22:22h, 26 sierpniaCześć,
Mogę jakieś namiary na wycieczkę z noclegiem w zonie?
Kuba
Posted at 09:42h, 27 sierpniaMy korzystaliśmy z http://www.ukrainianweb.com/ pozdrawiam 🙂
Ada
Posted at 08:01h, 03 wrześniaHej, jedziemy pod koniec wrzesnia i tez zastanawiam sie na ukraininaweb. Byles zadowolony z wycieczki? Miales przewodnika mowiacego po polsku? Rozmawiaalm na razie tylko z Jurijem? Ile godzin pierwszego dnia spedziliscie w Prypeci?
Kuba
Posted at 14:21h, 04 wrześniaO rety, to było 3 lata temu i średnio pamiętam takie szczegóły, ale na pewno byliśmy zadowoleni. Może niekoniecznie z elokwencji naszego przewodnika, był młody i może jakoś nieszczególnie wygadany, ale pokazywał to co chcieliśmy, a ew. braki w informacji mogliśmy uzupełnić sami. Nie pamiętam jak miał na imię. Nie pamiętam czy przewodnik mówił po polsku – wszyscy w mojej grupie mówili po rosyjsku, więc właściwie nie robiło nam różnicy. Wszystkie ustalenia były z Jurijem i dobrze nam się współpracowało. Nie pamietam ile godzin spędziliśmy, ale wydaje mi się, że z grubsza tyle, ile chcieliśmy. Na pewno po dwóch dniach nie było uczucia niedosytu i zobaczyliśmy chyba wszystkie najważniejsze miejsca. A najlepsze było bez wątpienia spanie w Czernobylu 🙂